To tu w 2003 odniósł swoje pierwsze z 32 zwycięstw w Formule 1. To tu, w przeddzień weekendu Grand Prix Węgier, 29 lipca obchodził czterdzieste urodziny. I tu, na torze Hungaroring, może celebrować drugą młodość w Formule 1. Tuż przed półmetkiem sezonu nie możemy mieć już wątpliwości: powrót Fernando po dwóch latach z dala od królowej sportów motorowych jest wielkim sukcesem. Wciąż ma to coś. Mimo że ostatni tytuł mistrzowski wywalczył aż 15 lat temu.
„Życie zaczyna się po czterdziestce” - to powiedzenie nie może być bardziej trafne, gdy prześledzimy poczynania Fernando Alonso. Ponad dwa i pół roku temu były dwukrotny mistrz świata wyprawił bankiet… w padoku toru Yas Marina w Abu Zabi, aby pożegnać światek Formuły 1. Nie mogąc spełnić wielkich, sportowych ambicji, nie mając perspektyw na zdobycie trzeciego tytułu mistrza świata, Hiszpan rzucił się na inne wyzwania.
- Są inne sposoby, aby pokazać, że jesteś jednym z najlepszych kierowców świata. Są inne kategorie - mówił Fernando i słowa wcielił w czyn. Celem Hiszpana stało się zdobycie potrójnej korony motorsportu. Do zwycięstw w Grand Prix Monako postanowił dodać triumf w wyścigu Indianapolis 500 oraz w 24-godzinnym maratonie w Le Mans. To trzy bardzo różne kategorie, a dotąd wyczynu tego dokonał jeden tylko kierowca – Graham Hill. W czasach, gdy Formule 1 było znacznie bliżej do wyścigów IndyCar czy nawet sportowych prototypów, a kierowcy często łączyli starty w różnych seriach wyścigowych.
Alonso zdobył drugą koronę. Podwójnie, bo dwukrotnie triumfował w Le Mans – po raz pierwszy w 2018 roku, czyli jeszcze przed odejściem z F1! Do listy sukcesów dodał tytuł mistrza świata wyścigów długodystansowych. Nie udało się wygrać w IndyCar, pomimo trzech prób, ale horyzonty Fernando sięgnęły dalej. Dwukrotny mistrz świata przeniósł się na odcinki specjalne Rajdu Dakar, który w 2020 roku ukończył na 13. pozycji. Nie mógł jednak zapomnieć o Formule 1. Ciągnęło wilka do lasu.
Nadarzyła się idealna okazja. Wielkie zmiany techniczne w Formule 1, które wejdą w życie w 2022, to szansa na zmianę układu sił i wyrównanie szans. Trzeba tylko znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie. I takie właśnie miejsce oraz czas nadeszły, gdy ogłoszono zmiany w zespole Renault F1. Zmiany organizacyjne, modernizację oraz… nową identyfikację. Do Formuły 1, na bazie utytułowanej ekipy F1, weszła Alpine! A w jej barwach do królowej sportów motorowych wrócił jeden z najlepszych kierowców w historii tego sportu. Człowiek, który pokonał najpierw pokonał Kimiego Raikkonena, a potem samego Michaela Schumachera i wraz z Renault w latach 2005 i 2006 zgarnął dwa tytuły mistrza świata.
Specjaliści prowadzili zacięte dyskusje. Jedni twierdzili, że dwa lata z dala od Formuły 1 przekreślają szanse Alonso. Że to zbyt skomplikowany, zbyt trudny sport, aby po takiej przerwie wrócić na szczyt. W końcu po trzech latach przerwy nie udało się to samemu Schumacherowi, gdy w 2010 roku na trzy sezony wrócił do F1, aby tylko raz w tym czasie stanąć na podium i nie wygrać żadnego wyścigu. Inni wierzyli, że Fernando to ten typ kierowcy, który wymyka się wszelkim statystykom czy schematom. Że zawodnik tak wybitny wróci do dawnej świetności. Jak się okazuje, rację mieli ci drudzy, choć… początkowo zapowiadało się, że będzie inaczej.
Okoliczności nie sprzyjały ani debiutantom, ani kierowcom, którzy mieli do odrobienia zaległości. Przed sezonem 2021 zaplanowano ledwie trzy dni testów, co oznacza, że po dwóch latach z dala od F1 Alonso spędził w najnowszym bolidzie Alpine ledwie półtora dnia. Co prawda jazdą w wyścigach Hiszpan pokazał, że nie zatracił wyśmienitego instynktu i kunsztu w walce na torze, trudności pojawiły się jednak w kwalifikacjach. Na tym jednym okrążeniu, gdy kierowca musi wyciągnąć maksimum z nowego kompletu opon, czyli idealnie dogrzać je na kółku wyjazdowym, a potem trzymać takie tempo, aby wytrzymały dystans szybkiego okrążenia nie przegrzewając się, ale też nie tracąc czasu…
Tam początkowo Hiszpan wyraźnie tracił w porównaniu z kolegą z ekipy Estebanem Oconem. Tam miał najwięcej pracy do wykonania, ale nigdy nie tracił zapału ani wiary. Nigdy też nie szukał winy w zespole. – To ja muszę się poprawić. To ja muszę znaleźć w sobie więcej prędkości – podkreślał Alonso i… to właśnie zrobił. Na poziomie szóstej rundy sezonu, w Azerbejdżanie skok formy był nader wyraźny. Podobnie jak skuteczność. W ostatnich pięciu wyścigach, począwszy od startu na ulicach Baku, Fernando już zawsze dojeżdżał do mety ma pozycjach punktowanych. W sobotę na Silverstone, na rozpoczęcie pierwszego w historii sprintu kwalifikacyjnego, zaprezentował jeden z najwspanialszych startów i jego z najlepszych pierwszych okrążeń w historii Formuły 1. Teraz, w przeddzień Grand Prix Węgier, przyznaje z zadowoleniem, że już niewiele brakuje mu do szczytowej formy. Może być tylko lepiej!
- Obaj mamy takie same oczekiwania wobec zespołu – mówi dyrektor zarządzający Alpine. - On zawsze dokładnie analizuje wszystkie decyzje. Wszystkie ustalenia. Systematycznie podnosi nasz poziom kawałeczek po kawałeczku. Nigdy nie ma dość. Zdobycie punktu nie wystarcza. Zdobycie dwóch – także. Zajęcie drugiego miejsca, gdy to się zdarzy, to też będzie za mało. Zwycięstwo? „Musimy wciąż być pierwsi” – to jego podejście. Stawia wyzwania nam wszystkim, przez cały czas, ale robi to z wielkim szacunkiem. I może sobie na to pozwolić, bo udowodnił, że nie stara się zepchnąć odpowiedzialności na innych – zaznacza Laurent Rossi.
- Radzi sobie wspaniale. Jest tak szybki, jak zawsze wcześniej. Z pewnością wyciska najwięcej z naszego bolidu, który nie jest niewiarygodnie szybki, a mimo to on wciąż potrafi wyciągnąć z niego rewelacyjne okrążenia i kwalifikować się na doskonałych pozycjach. Jak dotąd idzie dobrze – dodaje Rossi. To niedopowiedzenie. Będąc w takiej formie, nawet w wieku 40 lat Alonso może liczyć na fotel w Formule 1. Jeszcze przez wiele, wiele lat.
Cezary Gutowski